Przypowieści o transformacji

Tegoroczne zbiory

Grudniowy czas podsumowań, ostatecznego butwienia i pierwszych śnieżyc z frontów nadciągających znad topniejącej Arktyki, to dobry moment żeby powspominać minione letnie zbiory – zjawisko zdecydowanie za mało doceniane przez mieszczuchów. Wielu z moich miejskich znajomych na informację, że jadę robić rozeznanie na dożynkach reagowało zdziwieniem lub ironicznym rozbawieniem. Szczególnie zaskoczyło mnie to w przypadku osób, które miałam za jednostki światłe i pozbawione naiwnych uprzedzeń (o tym, kto jeszcze cyt. „kompletnie olewa wieś” pisała ostatnio Krystyna Naszkowska).

A przecież zanim jedzenie trafi na Inastagram zalicza kilka istotniejszych etapów wytwarzania i tak się składa, że z tymi etapami związane są w naszym kraju określone praktyki kulturowe, religijne i polityczne.

Niosę Wam więc u progu zimy wieńce dożynkowe, których być może nie doceniliście, gdy lśniły w słońcu, a także Ursusy zdobione słonecznikami, kombajny najnowszych technologii, najpiękniejsze okazy z Dnia Ziemniaka, późną kukurydzę i drewniane fletnie z Ekwadoru.

Na tegorocznych dożynkach województwa łódzkiego oraz specjalnych Dożynkach Jasnogórskich organizowanych przez NSZZ Solidarność Rolników, przemówienia przedstawicieli władz rządowych i samorządowych sprawiały wrażenie (nieraz zaskakująco sprawnej) próby uporządkowania i znarratywizowania wydarzeń ostatnich dwóch lat (pandemia, wojna w Ukrainie i jej konsekwencje). Wielokrotnie podkreślano istotność suwerenności żywnościowej kraju, poruszano problem spekulacji cenami, wyliczano narastające wyzwania zmiany klimatu: klęski pogodowe, wymieranie pszczół, susze.

Czyli z grubsza te kwestie, które dekadę temu omawialiśmy na zjazdach kooperatyw spożywczych, tylko opisywane innym językiem. Wystąpienia oficjeli wydawały się dużo bardziej przemyślane i konkretne niż w minionym roku, miały też jednak (podobnie jak towarzyszące obrzędy religijne) podnosić na duchu i wzmacniać etos pracy. Całkiem nieźle trzymały się faktów, tym razem podstawową metodą edycji nie było przeinaczenie a pomijanie – w tym, co udało mi się usłyszeć (m.in. przemówienia prezydenta Andrzeja Dudy, marszałka Grzegorza Schreibera, odczytany list od prezesa Jarosława Kaczyńskiego) ani razu eksplicytnie nie padł temat stanu wyjątkowego przy polskiej granicy z Białorusią, temat Ukrainy podnoszony był za to wielokrotnie, rolnikom dziękowano za odegranie ważnej roli w przyjmowaniu uchodźców stamtąd.

Wśród wystawców ogrodniczo-rolniczych dominowały rozmowy o rosnących cenach węgla i drewna na opał (omawiane przy tym zazwyczaj ze spokojną rezygnacją). Najwięcej obfitości i dobrego humoru można było znaleźć jak zawsze miedzy stoiskami Kół Gospodyń Wiejskich. Nieco z brzegu takich imprez stoją zazwyczaj sekcje wojskowo-strażacka (pobór i autoprezentacja) i medyczna (dentobus, pomiar ciśnienia, profilaktyka cukrzycy etc.). Największe tłumy – również te, które nie docierają na część religijno-obrzędową – krążyły w jarmarczno-festynowych sektorach ze stoiskami (tym większymi i bardziej kosmopolitycznymi, im większa jest skala imprezy).

A tam wata cukrowa, frytki, kiełbasy, plastikowe gadżety, oliwki z Maroko, oscypki z Zakopanego, rzemiosło i rękodzieło artystyczne, czosnek pleciony w warkocze, hinduskie tuniki, fotele masujące, homeopatia, obcinacze do paznokci, sprzedawcy magicznych preparatów do mycia okien, dziewczyny z ludowych zespołów tanecznych w barwnych spódnicach i wysokich, sznurowanych trzewikach, a w Częstochowie na alei Najświętszej Marii Panny trafili się nawet muzycy z Ameryki Południowej w wielkich pióropuszach, sprzedający swoje płyty i rozmaite ozdoby. Ostatnio spotkałam ich w Poznaniu na jarmarku świętomarcińskim. Jak widać, ich fenomen ufundowany na ulicach polskich miast w latach 90. nigdy nie wygasł.

Zdjęcia z Dożynek Wojewódzkich w Radomsku (woj. łódzkie), Dożynek Jasnogórskich w Częstochowie oraz Dnia Ziemniaka w Kościerzynie (woj. łódzkie), sierpień-wrzesień 2022.

Zwykły wpis
na marginesie, Przypowieści o transformacji

Migawka: na granicy i pod ziemią

W Puszczy Białowieskiej wciąż są migrujący ludzie. Białowieża cała rozjechana rosomakami i ciężarówkami do „puszbaków” (wywożenia uchodźców ponownie na granicę białoruską). Pusta, choć zazwyczaj o tej porze roku sporo jeszcze było turystów przyrodniczych. W drodze z Hajnówki po zmroku samochody zatrzymywane są przez policyjne oddziały prewencji przewozu nielegalnych cudzoziemców (oddział ze Szczecina, wymamrał młody chłopak w polowym mudnurze). Przy słowiańskiej urodzie i pustym bagażniku można się jednak dosyć szybko przedostać dalej. Mur na granicy okładany jest właśnie koncertiną (dźwięczna muzycznie nazwa na banalny w swojej brutalności drut żyletkowy). W Teremiskach spokojnie, jakoś wręcz niepokojąco sielsko.

Bliżej innej granicy, na południu Polski, wszystko wydaje się toczyć dawnym, przedpandemicznym i przedwojennym rytmem. Sklepy, sprawy, zwiedzanie. Ponad dwugodzinna trasa w Kopalni Guido w Zabrzu turystyczną ścieżką „Mroki kopalni” reklamowana jest jako unikatowa przygoda: „Takiej ciszy nie usłyszysz nigdzie indziej. Takiego mroku nie zobaczysz nawet w najciemniejszą noc. Odważ się i zjedź górniczą windą (szolą) prawie 120 pięter w dół. Dotrzyj do najsurowszych zakamarków kopalni, dokąd jeszcze niedawno dostęp mieli tylko zawodowi górnicy. Labiryntem czarnych korytarzy pomaszeruj ich śladami”, piszą na stronie internetowej.

Jak dla mnie mogłoby się to równie dobrze nazywać „Ćwiczenia z nieistnienia – tylko ty, twoja klaustrofobia i odgłos cudzych kroków, 355 metrów bliżej jądra ziemi”. Węglowy pył wdziera się w oczy, usta, nos i uszy, ciśnienie ściska głowę, serce kołacze się w piersi. A na powierzchni czekają plastikowe gadżeciki udające węgiel.

Nagranie: Schodzenie na poziom 355 m pod ziemią.
Zwykły wpis
Przypowieści o transformacji

Day Zero

Inflacja, zerwane łańcuchy dostaw i susza. Taka jest ta wiosna, choć wiele osób zdaje się tego nie zauważać, zanurzonych w swoich planach i iluzorycznej kontroli nad projektami. Tymczasem jak u Miłosza staje się już, jak u Eliota not with a bang but with a whimper, bo najwyraźniej poeci pamiętają również w przód. Mała jest w nas świadomość tego, jak bardzo skomplikowane i złożone procesy odpowiadają za produkcję właściwie czegokolwiek w zglobalizowanym świecie, co dobrze uwidacznia choćby opisany w „Gazecie.pl” przypadek drożejącego papieru.

Jeśli idzie o suszę to świetnie i profesjonalnie śledzi ją profil Świat wody, który donosi, że w wielu regionach jesteśmy poniżej 50% normy opadów na maj. Już kilkanaście gmin w Polsce ogłosiło apel lub zakaz użycia wody wodociągowej do celów innych niż bytowe. Aktualizowaną na bieżąco mapę z regionami objętymi takimi zakazami można znaleźć tutaj. Niestety przyda się w kolejnych miesiącach. Hydrolodzy zwracają uwagę, że susza w Polsce trwa już właściwie permanentnie od 7 lat, co na razie odczuwają przede wszystkim regiony rolnicze, ale i miasta, jak Aleksandrów Łódzki, które doświadczyły już krótkookresowo sytuacji „suchego kranu”.

To jest ten moment, kiedy powinniśmy sobie uświadomić, że używanie czystej, pitnej wody do zalewania kibla jest luksusową dewiacją, której niebawem wszyscy będziemy musieli się pozbyć. Dla osób anglojęzycznych podrzucam ku refleksji przypadek Kapsztadu, który mierzył się z zagrożeniem dojścia do dna (używając niezręcznej metafory) zasobu wodnego dla miasta w 2018 roku:

How Cape Town’s Residents Are Surviving the Water Crisis—For Now | National Geographic

Day Zero: how Cape Town stopped the taps running dry

Także drogie mieszczuchy – kupujcie dodatkowe wiaderka do łazienki. Cieszmy się z każdej kropli deszczu i nie marudźmy przy prognozach pogody na urlop.

Zwykły wpis
Post-Industralia, Przypowieści o transformacji

Częstochowa dla ludzi pracy

Co prawda idzie już sezon na szparagi, ale w ramach wcześniej wspomnianych porządków wyciągnęłam jeszcze notatkę z sezonu na grzyby, czyli wrześniowej wizyty w Częstochowie, gdzie przybyła pielgrzymka ludzi pracy organizowana przez NSZZ Solidarność, aby w siąpiacym, zimnym deszczu zawierzyć w opiekę Matce Boskiej siebie i ojczyznę.

*

XXXIX Pielgrzymka Ludzi Pracy na Jasną Górę, 18-19 września 2021.

Na wstępie zaznaczę, że w swojej ówczesnej kondycji zdecydowanie nie dorównywałam uczestnikom (a zwłaszcza uczestniczkom) pielgrzymki, którzy – mimo trudnych warunków pogodowych – po wzięciu udziału w większości punktów programu mieli jeszcze siłę na wieczorne życie towarzyskie (pełen program tutaj). Toteż skupiłam się na wybranych wydarzeniach religijnych odbywających się na Wałach Jasnogórskich (obok tajemniczej dla mnie inicjatywy pod tytułem „Oblężenie Mężczyzn”).

Podczas wieczornej mszy pierwszego dnia pielgrzymki biskup Jeż (w dość rozlazłej gimnastyce retorycznej) połączył w swoim kazaniu losy Antygony, ojca Kolbego, ojca Popiełuszki, internowanych w stanie wojennym oraz wszystkich osób po prostu zmagających się dziś z codziennością. To ostatnie określił mianem „białego męczeństwa” (pod naciskiem bezbożnych), w którym trudniejsze od heroicznej śmierci jest po prostu trwanie w życiu i powziętych przyrzeczeniach. Na końcu kazania, przez pasaż z Norwida (wyjęty z Jana Pawła II), dobrnął wreszcie do pracy, choć w opcji dla uprzywilejowanych:
„piękno na to jest by zachwycało do pracy, a praca by się zmartwychwstała”, a „ostateczny sens pracy polega na tym, że człowiek przemienia sam siebie”. Nasza praca – mówił – przyczynia się do tworzenia świata, jest szkołą cnót osobistych i społecznych, buduje godność, łączy ludzi, tworzy naród. Wniósł też intencje o zachowanie miejsc pracy, o wzmocnienie etosu pracy, o sprawiedliwość społeczną i ustanie pandemii, przez którą wiele ludzi na świecie straciło możliwość utrzymywania siebie i swoich bliskich. Drugiego dnia odbyła się msza w intencji pracowników Inspekcji Pracy. Obok w karetce dyżurowali ratownicy medyczni i zastanawiałam się czy i kiedy złożą swoje wymówienia. Trwał wtedy ogólnopolski strajk pracowników ochrony zdrowia, którzy często zatrudniani są wyłącznie na umowach zlecenie i należą już do zupełnie innego „świata pracy” niż dawni etatowcy z Solidarności.

Te oficjalne msze miały podobną cechę do tej, którą opisywałam w poście o dożynkach wojewódzkich – rozmaici oficjele witani byli z imienia i nazwiska (garnitury, kwiaty, ornaty, uściski dłoni), natomiast „ludzie pracy” na ogół wymieniani byli na końcu tych serii, ogólnie, bezimiennie.

W ciągu dnia wokół pielgrzymujących krążyły nieśmiało osoby w kryzysie biedy i/lub bezdomności z prośbą o wsparcie. Mnie zaczepił pan, który ma 800 złotych emerytury i szósty miesiąc czeka na badanie kręgosłupa. Opowiedział, że jak kręcili pod Jasną Górą „Potop” to brakowało śniegu i Hoffman kazał rozsypać w parku naftalinę, której smród falował długo w okolicy, a potem o tym, jak to się stało, że po kilku dekadach pracy jako strażak w zakładzie przemysłowym, skończył z tymi ośmioma stówami na miesiąc i bardzo krępującą dla niego koniecznością proszenia obcych ludzi o pomoc. Tymczasem niezwykle radośni klerycy śpiewali do Ducha Świętego „bądź jak ogień w moim ciele, bądź jak ogień w duszy mej, rozpal mnie”.

Nad horyzontem miasta oprócz iglicy jasnogórskiego kościoła górują wciąż jeszcze pofabryczne kominy, choć fabryki już zamknięte, przeznaczone pod wyburzenie, może na galerie handlowe. Aleja Najświętszej Marii Panny usiana jest (gęsto i kosmopolityczne) sushi, kebabami, pierogami i pizzą, a na lokalnym ryneczku można jesienią kupić miechunkę i świeżutkie rydze.

Przed wyjazdem wybrałam się na spacer w kierunku dawnych Częstochowskich Zakładów Przemysłu Wełnianego Elanex. To pokaźny, zabytkowy kompleks fabryczny z przełomu XIX i XX wieku, założony przez francuskich przedsiębiorców z Lyonu, otoczony budynkami mieszkalnymi. Zakłady przestały działać na początku XXI wieku, upadając pod ciężarem kryzysu w przemyśle lekkim. Obecnie można tam znaleźć pionierskie brzozy wyrastające spomiędzy cegieł, firmy wynajmujące pofabryczną przestrzeń, a także schronisko św. Brata Alberta (więcej o tej historii tutaj).

Natomiast w okolicznych murach, pomiędzy napisami rozmaitej treści, można napotkać takie perełki, jak odciski skamielin z zupełnie innych tysiącleci życia na tej Ziemi.

Zwykły wpis
Przypowieści o transformacji

Dożynki, czyli granica drugiego świata

W ramach weekendowych porządków i autoterapeutycznej krzątaniny wyciągnęłam materiały zebrane podczas sierpniowych dożynek wojewódzkich w Rogowie. Poniższa notatka jest więc sporo spóźniona, ale za to multimedialna.


*

22 sierpnia 2021, dożynki województwa łódzkiego.

W dniu dożynek wojewódzkich Rogów miał płoty ustrojone bukietami z pszenicy, kukurydzy i nawłoci, gdzieniegdzie poustawiano płotki z wiotkich brzozowych gałązek. Obchody otwierała msza święta prowadzona przez arcybiskupa Rysia, który nawoływał: „Z tej samej miłości, z której zrodziła się wasza praca niech zrodzi się nasza modlitwa”.

Co uderzające, zarówno podczas mszy, jak i świeckiego otwarcia obchodów, z imienia i nazwiska wyliczani byli zaproszeni posłowie, senatorowie, oficerowie, wojewodowie, przewodniczący, radni, starości, prezydenci, wójtowie i burmistrzowie. Natomiast rolnicy wymieniani byli zawsze na końcu, zbiorowo i bezimiennie. Zresztą ta świecka i najbardziej polityczna część została zignorowana przez większość uczestniczek i uczestników mszy, którzy zaczęli masowo odpływać ku muzyce, jedzeniu i konkursowi orki.

Pachniały chleb, miód i śmietana. Osy krążyły nad drożdżówkami z kruszonką i stoiskami z watą cukrową. Było mnóstwo plastiku, trochę rękodzieła, militaria i mobilny punkt szczepień na covid, nieprzerwany strumień ludzi ciągnął się między stoiskami i dwiema scenami. Zaprawdę warto było w liceum jeździć na Przystanek Woodstock żeby przygotować się na to doświadczenie.

Drugą najbardziej uderzającą (mnie przynajmniej) kwestią była aranżacja scen. Zespoły ludowe ginęły wizualnie i dźwiękowo na dużej scenie głównej z telebimami i szeregami głośników oczekujących na wieczorne występy Cugowskiego i Zakopower. Mężczyźni z bębnami w wysokich kozakach i dziewczyny ze skrzypcami w tradycyjnych regionalnych, wełnianych spódnicach w pasy (pot spływał im po twarzach strumieniami) grali transowe oberki, których rytm jakoś nie wydawał się dotykać dusz wśród publiczności ustawionej sztywno przy barierkach. Z rzadka tylko ktoś potupywał nóżką. W muzyce ludowej taniec wydarza się, kiedy muzycy są blisko.

Sceny otoczone były rzędami namiotów Kół Gospodyń Wiejskich, w których gęsto i obficie wystawiono przysmaki biorące udział w konkursie: prażuchy z zsiadłym mlekiem, zupa porowa z pulpetami, kaczka faszerowana podawana z nadziewana cebula, kartoflanka, pyzy ziemniaczane okraszane, paszteciki z soczewicą, swojski barszczyk z kotlecikami z ryżu i chleba, zupa grzybowa z kluseczkami, kluski żelazne ze smażonką, kapusta duszona, zupa chrzanowa, zalewajka, czernina z łazankami, sery łowickie, sernik z obsadzonego mleka (cokolwiek to jest), sernik z malinami, drożdżówki ze śliwkami i wiśniami, jabłecznik, ambrozja drobiowa z przecierkami w sosie żurawinowym, placki i pączki ziemniaczane, pierogi pieczone i barszcz, cepeliny z kapustą zasmażaną, świeżonka, chłodnik, kaszanka, zupa grzybowa, kluseczki na parze z jagodami, karp faszerowany, rogaliki, kapusta z grochem, makiełki, zupa krem z dyni, cała paleta twarożków, plyndze z sosem kurkowym, kotlety z kapusty białej, sałatka z tuńczykiem, gulasz z kurkami, tort czekoladowy, kutia, ciasto ze śliwkami na maślance, gołąbki, zupa grzybowa z kaszą po łowicku. Uff.

Kiedy czekałam na pociąg regionalny, który tego dnia kursował bezpłatnie między Łodzią a Rogowem, dwie starsze kobiety obok mnie rozmawiały o Afganistanie, Kabulu, talibach i ubezwłasnowolnieniu kobiet (a także o tym, jak bardzo zmęczone są stylem polskiej debaty publicznej). To był czas, kiedy na granicy z Białorusią przetrzymywano uchodźców, między innymi z rzeczonego Afganistanu, i od kilku dni odmawiano im pomocy prawnej czy nawet medycznej. Straż graniczna nie przepuściła nawet osób, które chciały dostarczyć im żywność.

Nagranie terenowe, w kolejności: msza, ofiarowanie darów, pochód dożynkowy ze zwycięskim wieńcem, występy zespołów ludowych na dużej scenie. Materiał archiwalny.

Zwykły wpis
na marginesie, Przypowieści o transformacji

to w niej tkwi nałóg

Już od prawie dekady robię kwerendę w Polskiej Kronice Filmowej oraz późniejszych post-PKF-owych notacjach i co jakiś czas jest to zupełnie nowa przygoda, bo w tle potyczek archiwistycznych toczą się rozgrywki prywatyzacji i praw autorskich, znikających i powstających stron internetowych z katalogami, tworzonych i likwidowanych instytucji, zbiorów przekazywanych do innych instytucji, które twierdzą, że ich nie mają etc. etc. etc. Natomiast samo doświadczenie oglądania odcinków z lat 90. pozostaje niezmiennie wciągające i przez lata zastępowało mi wszystkie platformy streamingowe razem wzięte.

I tak na przykład w nr 8 z 1993 roku mamy sejmowe przepychanki budżetowe („budżet złudnych obietnic i destabilizacji”) oraz niszczenie grobów (również wciąż u nas aktualne, choć dzisiaj w trendach są raczej pożydowskie). Zaraz po tych politycznych i dramatycznych materiałach, a przed rozdziałem „Czar kabla” („ja jestem człowiek wolny i ja chcę to co chcę znaleźć”), następuje czysto poetycka notacja, w której ścieżka dźwiękowa seansu hipnotycznego poświęconego rzucaniu palenia podłożona jest pod wyłapane w przestrzeni miast reklamy znanych marek papierosowych – czyli ten upragniony kolor, który wdzierał się w awangardzie kapitalizmu na szare po-PRL-owskie mury – obok (niezbyt wesołych, ale wciąż szukających nadziei) twarzy palących obywateli i obywatelek III RP.

Proszę się odprężyć

Całe ciało w pełnym luzie

Będzie pani relaksować poszczególne części ciała

Zaczynamy od głowy

Odpręża pani czoło

Czoło jest odprężone

Zrelaksowane

Odpręża pani teraz mięśnie policzków i mięśnie ust

Zęby są niezaciśnięte

Zaciśnięte zęby powodują

naprężenie mięśni w pozostałych częściach ciała

W okolicy serca, pod mostkiem, robi się ciepło

Ciepło rozchodzi się po barkach

Wchodzi do barku prawego i barku lewego

Odpręża pani teraz lewe ramię

Obie ręce, klatka piersiowa, są odprężone

Odprężenie schodzi w dół

Niech pani sobie wyobrazi, że jest pani

w bardzo pięknej okolicy

Jest tam świeże powietrze, piękna pogoda

Tak jest tam pani dobrze, że nie chce się pani

nic

A przede wszystkim nie chce się pani palić

Papierosy są zupełnie obojętnie

Absolutnie obojętne

W procesie palenia papierosów bierze przede wszystkim

udział pani podświadomość

To ona jest siedliskiem pani przyzwyczajenia

To w niej tkwi pani nałóg

Zwykły wpis
Przypowieści o transformacji, warsztaty pisarskie

CK Zamek – Postscriptum

Po miesiącu spędzonym w Centrum Kultury Zamek w Poznaniu pozostała notka o tej niezwykłej budowli, stworzona w ramach warsztatów pisarskich, które tam prowadziłam, oraz nagranie rozmowy z Martyną Nicińską z cyklu „Zamieniam się w słuch” (poniżej). Do Poznania wrócę jeszcze na spotkanie autorskie prawdopodobnie w styczniu 2022 r.

Zamek

Zamieszkałam w znacjonalizowanym, poniemieckim i pocesarskim zamku, na poddaszu z widokiem na kolumnady Collegium Maius i pegaza na portyku Teatru Wielkiego. Codziennie kilka razy schodzę z wieży i wspinam się na sam szczyt baszty po wąskich, krętych schodach, którymi kiedyś przemieszczała się tylko służba. Na poddaszu pachnie starym drewnem i jedzeniem, bo w piwnicy jest restauracja, słychać dzwony kościoła, dalekie głosy i kroki ludzi, stukanie tramwajów przy ulicy Fredry, czasem chóry chłopców krzyczących, że “jebać policję”.

Dachy przystanków, które widzę z okna pokoju są zielone mchem. Podłogi trochę skrzypią, w rurach coś szumi, grzejniki śpiewają wypuszczając powietrze zaworami, a ściany w kuchni są delikatnie spękane, bo mury wciąż pracują. Drżeniem niosą basy muzyki z niższych pięter i rotacje wirującej pralki.

Zawsze, kiedy wcześniej przyjeżdżałam do Poznania, ten zamek wydawał mi się jakąś bryłą niemal kosmiczną. I miałam rację. Tutaj na każdym kroku zakrzywia się czasoprzestrzeń. W marmurowych podłogach odciśnięte są prawieczne amonity, mieszkalne gabinety wciąż pachną drewnem pociętym dziesiątki lat temu, a kiedy idzie się przez korytarz w stukających butach, echo przeszywa grozą i przywodzi na myśl wszystkie obejrzane filmy o hitlerowskich oficerach, co jest wysoce adekwatnym skojarzeniem, biorąc pod uwagę, że mieszkał tu namiestnik III Rzeszy, a wystrój dostosowano do gustu Fürera. Tymczasem bryły piaskowca trwają (choć sztucznie ociosane i podziurawione kulami przez Armię Czerwoną), drwiąc sobie z tych historycznych drgawek. Wszystko jest ogromne i wszyscy nieustannie błądzą.

Powiadają, że tu straszą duchy nazistów. Jednego z nich powiesili na oczach ludności Poznania 21 lipca ‘46 roku (dokładnie 41 lat przed datą moich urodzin). Pytają (może przez te moje białe koszule), czy ja też będę tu straszyć.
Nazistów?
Bardzo chętnie.

Zastanawiam się często, skąd przyjechał cały ten marmur i z czego biorą się w nim różowe i białe żyłki. I czy kamieniarze cierpieli – tak jak ja – na zespół cieśni nadgarstków w ramach choroby zawodowej. Miły pan z audioprzewodnika szepce mi do ucha aksamitnym głosem, że marmur i stiuk, użyty jako imitacja marmuru do naprawy powojennych zniszczeń, mają w dotyku inną temperaturę. I rzeczywiście – czuć to pod palcami. Narodowosocjalistyczne kinkiety – opowiada dalej – mają przypominać pochodnie. Nad przejściami do kolejnych pomieszczeń i korytarzy siedzą zamrożeni w płaskorzeźbach nadzy mężczyźni, właściwy cel nacjonalistycznych fantazji. Muskularni, regularni, estetyczni, zajęci dzierżeniem młotów, mieczy i kłosów zboża.

Na kolejnym piętrach matowy trawertyn (cóż to jest za słowo!), pokoje orzechowe, jesionowe, sosnowe, mahoniowe. W drzwiach widać słoje drewna, w starych kominkach tkwią dziś gniazdka elektryczne. Zwiedzamy razem dalej (ja i mój przewodnik szepczący do ucha) śladami panów w mundurach i garniturach. Apartamenty przechodnie dzielili Wilhelm któryśtam, Piłsudski, Mościski, miał być i Hitler, ale chyba nie dotarł. Nagle w całą tę scenę wdziera się kobieta w swetrze, z kubkiem czarnej herbaty odkładającej się osadem na ściankach naczynia, mówi mi „dzień dobry” i zaczyna z mozołem pokonywać olbrzymie schody. „Od tysiąca do dwóch tysięcy niemieckich żołnierzy skonało tu, kiedy zamek zamieniono na szpital polowy” opowiada przewodnik.
Czy dlatego tak źle tu sypiam i budzę się jakbym powstawała z martwych?
Czy mury mogą trzymać śmierć tak długo?

Czasami można jednak wyjść z zamku (choć nie zawsze okazuje się to łatwe). Na podwórzu mieszkają duże, uśmiechnięte, kamienne koty występujące w symetrycznych grupach, wokoło osadziły się martyrologiczne pomniki i mieszczańskie przyjemności. Miłe knajpki ze śniadaniami, teatry i dużo rogali. Poza tym są jeszcze bezdomni nocujący na przystankach (jeden z nich zawsze z czułością okrywa stopy koledze) i czarne gawrony. I jeszcze sroki z opalizującymi lazurowo skrzydłami. Kiedy przysiadają na rynnach, wyglądają jak bogato inkrustowane posążki.

Zwykły wpis
Przypowieści o transformacji, warsztaty pisarskie

Pisarskie warsztaty wrażliwości na zmianę

Od połowy października przez miesiąc będę rezydować w Poznaniu. W ramach rezydencji artystycznej Centrum Kultury Zamek poprowadzę warsztaty pisarskie za pomocą rozmaitych sposobów, które od lat testuję na samej sobie.

Świat transformuje nieustannie, ale są momenty, kiedy dzieje się to bardziej, jak transformacja ustrojowo-gospodarcza, albo gwałtowne zmiany klimatyczne. Podczas pisarskich warsztatów wrażliwości na zmianę będziemy zastanawiać się nad przeszłością, teraźniejszością i przyszłością oraz zatrudnimy narzędzia literackie i terapeutyczne do pracy biograficznej. Czyli mówiąc prościej – postaramy się nauczyć obserwować i opisywać świat tak, żeby przynosiło nam to ulgę i zrozumienie tego, co się wokół nas dzieje. Więcej informacji oraz formularz zapisów TUTAJ.

Zwykły wpis